piątek, 27 stycznia 2017

Teneryfa, rekonesans - dzień 8.

Dziś jest ostatni dzień mojego rekonesansu na Teneryfie. Wstaję poirytowany perspektywą nieuchronnego powrotu do Polski. Nie mam ochoty wracać do naszego zimnego kraju. Z różnych powodów. Trochę chodzi o pogodę, trochę o nastroje w kraju i moje poczucie dyskomfortu. Problem w tym, że nie mam też przekonania, że chcę zostać właśnie tu, na Teneryfie. To wszystko sprawia, że mam nastrój jest chmurny niczym listopad w Polsce. Mimo to dzielnie zbieram się w sobie i biegnę na autobus do Costa Adeje. Jadę do Puerto Colon zawieźć moje żeglarskie CV. Liczę na to, że któraś firma mnie zatrudni i spełni się moje marzenie o pracy na łódce. Z Puerto Santiago  autobusy nie jeżdżą zbyt często - mniej więcej co pół godziny. Dodatkowo rozkład jest dość specyficznie rozpisany - podane są godziny odjazdu autobusu ale ze stacji początkowej. Bazując na tej informacji należy sobie obliczyć, o której mniej więcej autobus się pojawi na konkretnym przystanku. Udało mi się dotrzeć na przystanek w ostatniej chwili. Po chwili zmierzam już w stronę tutejszego trójmiasta czyli Costa Adeje, Las Americas i Los Cristianos. Podczas drogi przyglądam się mijanym wioskom i miasteczkom i zastanawiam się czy naprawdę podobało mi się życie tutaj. Pytanie pozostaje bez odpowiedzi.

W porcie zostawiam kilka CV, aż w końcu, w jednym z biur trafiam na przemiłą Brytyjkę, która tłumaczy mi, że moje uprawnienia żeglarskie mogą nie wystarczyć do pracy na Teneryfie. Okazuje się, że Hiszpania niechętnie honoruje inne niż własne patenty i nakłada wysokie kary na firmy zatrudniające pracowników nie posiadających właściwych papierów. Do tej pory byłem przekonany, że moje uprawnienia wystarczają, sprawdzałem to przecież w internecie. Postanawiam to jednak potwierdzić. Biegnę więc najpierw do Kapitanatu w Costa Adeje, po to tylko, żeby dowiedzieć się tam, że muszę pojechać do Kapitanatu do Los Cristianos - pierwsze starcie Szymon vs hiszpańska biurokracja 0:1. Po długiej i męczącej drodze docieram do drugiego Kapitanatu po  to, żeby usłyszeć, że moje patenty wystarczą mi do żeglugi rekreacyjnej, ale jeśli chcę pracować na Kanarach to muszę ukończyć hiszpańskie kursy. Dostaję kartkę z wypisanymi miejscami, gdzie mógłbym zdobyć potrzebne mi uprawnienia. Wściekły już zupełnie, z poczuciem, że właśnie mój podstawowy plan się posypał idę zjeść. Następnie zamiast wracać do Puerto Santiago, siadam na przepięknej plaży. Medytuję jakiś czas podziwiając kolor oceanu. Słońce i cudne widoki robią swoje, więc jakiś czas później rozgoryczenie i złość ze mnie uchodzi. Pozostaje refleksja, że nie łatwo jest realizować swoje marzenia. A także wniosek, że te kursy da się  przecież zrobić. Sprawdzę ile kosztują i podejmę decyzję.

Po powrocie do hotelu nie mam już czasu na przemyślenia. Pozostaje się spakować, ogarnąć dzieciaka i czekać na przelot do kraju. Koniec rekonesansu. Czas wracać do domu.

Chcesz wiedzieć co było wcześniej?


Port w Los Cristianos

Plaża w Los Cristianos

miejsce mojego odpoczynku i medytacji. Plaża w Los Cristianos


POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO: