niedziela, 12 marca 2017

To jest Malta, czyli nawet jazda autobusem może być przygodą

 Moja żona postanowiła również spisać swoje wrażenia z pobytu na Malcie. Poniższy artykuł to jej debiut na Tam, Gdzie Ciepło. Zapraszam do lektury :)

Autobus to przygoda?
Któreś razu moja przyjaciółka - na co dzień zmotoryzowana - zaczęła nasze spotkanie od rewelacji: "słuchaj, jaka przygoda! jechałam metrem!". Zamieniłam się w słuch i czekałam na opis przygody, ale okazało się, że to koniec - przejażdżka komunikacją może być przygodą samą w sobie. :) To stwierdzenie na pewno pasuje do Malty, tu jazda komunikacją oznacza przygodę - tak przynajmniej wynika z moich doświadczeń. Kiedy mój mąż jedzie sam, zwykle nic się nie dzieje. Jeśli jedziemy razem lub ja jadę sama - są przygody.

Bombowy dzień
Za pierwszym razem, gdy po małych zawirowaniach (znieść wózek po schodach, wnieść wózek po schodach), znaleźliśmy właściwy przystanek przesiadkowy, okazało się, że żadne autobusy z niego nie odjeżdżają, bo gdzieś nieopodal wybuchła bomba podłożona w samochodzie i jest chaos na całej wyspie. Nie do końca tak sobie wyobrażaliśmy naszą pierwszą podróż na spokojnej, słonecznej Malcie... Na szczęście mieliśmy spory zapas czasowy i mimo chaosu dotarliśmy do celu. Za to w drodze powrotnej spędziliśmy urocze półtorej godziny na przystanku, czekając na jakikolwiek autobus do stolicy. Wniosek: od tej pory jeździmy z nosidłem zamiast wózka i sprawdzamy czy w promieniu kilometra czy dwóch nie ma przystanków, z których jeżdżą inne autobusy - czasem szybciej jest przejść się, nawet z dzieckiem, niż czekać w nieskończoność. 

Podróż z widokiem na więzienie
Za drugim razem chaos był kontrolowany - wiedzieliśmy, że tego dnia jest maraton na wyspie, mimo to zdecydowaliśmy się na podróż, by spotkać się ze znajomymi na drugim końcu Malty. Wybraliśmy trasę w miarę nieprzecinającą biegu, z jedna przesiadką. Przesiadka wypadła nam akurat pod maltańskim więzieniem, w którym chyba tego dnia były odwiedziny - kłębił się przed nim tłum ludzi z siatkami, ciągle ktoś parkował niemal na przystanku oraz chciano mi rozjechać męża, bo stał za blisko krawężnika. Czekaliśmy na nasz autobus dobrą godzinę, więc mieliśmy sporo czasu na obserwacje. Do celu na szczęście dotarliśmy, a z powrotem jechaliśmy już bez więziennego epizodu.

Tankowanie
Hitem natomiast - i jednocześnie potwierdzeniem, że to chyba ja ściągam te przygody - była moja samodzielna podróż. Na początku martwiłam się jedynie tym, że jadę w cienkiej sukience i sweterku, a za oknem robi się coraz ciemniej, a w końcu zaczyna się ulewa. Szybko jednak przestałam się tym przejmować, ponieważ nasz kierowca oznajmił na którymś przystanku: "I think we have no fuel". Ale jak to NO FUEL?!?!  Po czym skręciliśmy gdzieś z trasy i podjechaliśmy na stację benzynową dla autobusów (chyba, nigdy wcześniej nie byłam w takim miejscu, ale było to obok zajezdni / pętli i szybko zostaliśmy zatankowani, po czym ruszyliśmy w dalszą podróż). Jeżdżę komunikacją jakieś 18 lat, ale nigdy jeszcze nie jechałam autobusem, któremu zabrakło benzyny. Aż do niedawna. :)

 Dziecko, jako towarzyski "lodołamacz"
Dodatkowo nasz synek dba, abyśmy nie nudzili się w nie tylko na przystankach, ale i w autobusach - rozsyła uśmiechy do współpasażerów albo ciągnie ich za luźno zwisające sznurki czy pomponiki, gdy tylko przez chwilę na niego nie patrzymy, co jest zwykle zaczątkiem jakiejś ciekawej konwersacji. Tym bardziej, jeśli zacznę tu zdanie od: "słuchaj jaka przygoda!", spokojnie możecie założyć, że jechałam komunikacją. :)

POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO: