środa, 4 października 2017

Frustracje bogatego Warszawiaka?

Frustracje bogatego Warszawiaka?
Wczoraj miałem pewną sytuację, która dała mi do myślenia. Otóż pewna (ledwie) znajoma w zupełnie niezwiązanym z tematyką tego bloga, prywatnym temacie na FB napisała m.in., że prowadzę bloga o "swoich frustracjach bogatego Warszawianina" (pisownia zgodna z oryginałem). Przyznam, że mnie to zdziwiło. Nigdy nie myślałem, że można tak to odebrać. Dla mnie zawsze to był blog o moich marzeniach o życiu w zgodzie ze sobą oraz o swoim miejscu w tym świecie. Ta opinia jest dla mnie wartościowa, bo pokazuje, jak kompletnie inaczej można odebrać moje intencje. 


Czego nie wolno bogatemu?
Wśród osób o niskim uposażeniu istnieje częste przekonanie, że lepsza wypłata daje szczęście. Dodatkowe cyferki na koncie zwiększają jakoby poziom endorfin w ciele i jakość życia. Co za tym idzie, osoby lepiej zarabiające tracą prawo do krytykowania czegokolwiek w swoim życiu, łapania dołów, posiadania chęci zmian. Słyszą wtedy, że nie umieją docenić tego, co mają; że inni mają przecież gorzej (jakby to mogło cokolwiek zmienić w samopoczuciu); że wielu ludzi dałoby się pokroić za taką sytuację, więc co to za narzekania.  Powinni się cieszyć tym, co mają, nie narzekać i grzecznie słuchać jak źle mają zarabiający mniej.
 
Pieniądze =szczęście? 
Zapewne za powyższymi reakcjami stoi zapewne przekonanie: "gdybym ja był/a na jego miejscu - to na pewno byłbym/abym szczęśliwy/a". Otóż to mit. W swoim życiu miałem okresy, kiedy zarabiałem bardzo mało, jak i naprawdę dobrze i nie wpłynęło to znacząco na mój poziom szczęścia. Niestety, jest tak, jak w przysłowiu - pieniądze szczęścia nie dają, choć przyjemniej jest płakać w Ferrari niż w Cinquecento. Owszem ułatwiają wiele rzeczy, zmieniają zakres możliwości, ale też zmieniają zakres problemów. Co za tym idzie - iluzją jest przekonanie, że jeśli się wzbogacę będę szczęśliwy. Iluzją jest myśl, że jestem nieszczęśliwy bo na wiele rzeczy mnie nie stać. To dobrze, bo to znaczy, że niezależnie od stanu konta można starać się o własne szczęście. Zamiast narzekać, zazdrościć i źle życzyć innym, można spożytkować tę energię na podjęcie takich kroków, które przybliżą nas do niego przybliżą. Możesz o tym przeczytać w tym artykule

Takiej postawy wam życzę:)
Wyjaśnienia
Gwoli wyjaśnienia -  nie czuję bogatym Warszawiakiem. Ten blog opisuje moje dążenie do szczęścia, poszukiwania siebie. Nie jest moim celem szpanowanie, przechwalanie się czy też wylewanie frustracji. Wierzę, że to co pisze, może pomoże innym też w osiągnięciu lepszego życia, jakkolwiek by takie życie rozumieli. Tylko tyle i aż tyle :)

POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

niedziela, 24 września 2017

Jesienna deprecha

Od tylu lat chcę być gdzie indziej. Ba,  od wielu o tym myślę, a od kilku naprawdę próbuję. i co? Nadal mieszkam w Warszawie. To miasto przygarnęło mnie kilkanaście lat temu niczym szorstka macocha. Poczęstowało samotnością, depresją, lękami, lekami przeciw lękom, stresem i mnóstwem gówna, które zwykło zwać się dorosłością. I to miasto nie chce mnie wypuścić. Trzyma mnie przy sobie zawsze znajdując lepszy lub gorszy powód, bym tu tkwił. Za oknem jest znowu jesień - najbardziej szara i smutna pora roku, a ja znów spędzam ten czas w Warszawie, mieście, którego nienawidzę. Dalej pracuję w zawodzie, który mnie nie obchodzi i dalej nie lubię swojego stylu życia. Zamiast robić coś z sensem, zamiast przeżywać przygody,  poznawać ludzi, ratować świat, oglądać wschody słońca, odkrywać, wędrować i pozostawiać coś po sobie następnemu pokoleniu, spędzam czas na bezsensownej pracy przy biurku patrząc tęsknie za okno.

 Jeszcze długa droga przede mną....
Photo by Nick Nice on Unsplash

POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

wtorek, 30 maja 2017

5 miesięcy bez pracy minęło... i co z tego wyszło?

Ostatnimi czasy bardzo zaniedbałem ten blog. Nie pisałem artykułów, nie odzywałem się. Wynikało to z tego, że po powrocie do Polski nie bardzo wiedziałem co napisać. Właśnie mija 5 miesięcy odkąd poszedłem na urlop bezpłatny. Postanowiłem zatem podsumować co mi dał ten okres.

Przebieg
  • Podczas tych 5 miesięcy najpierw spędziłem chwilę na Wyspach Kanaryjskich, gdzie przekonałem się, że założenie tam biznesu żeglarskiego jest bardzo trudne, ze względu na ochronę swoich rynków przez Hiszpanów, a także ze względu na nasycenie rynków oraz zaciętą konkurencję. 
  • Następnie mieszkałem 2 miesiące na Malcie. Tam poszedłem na chwilę do pracy jako IT guy. 
  • Potem wróciłem do Polski, by moja żona mogła wrócić do swojej starej pracy, ja niedługo podejmuję pracę w większości zdalną ale jako IT guy. Nie umiem powiedzieć jak mi z tym będzie. Wkrótce się przekonam. 
  • Jestem pewien, że nie jest to koniec mojej drogi w poszukiwaniu swojego miejsca i swojej pracy na ziemi. Jest to tylko pewien etap 
  • rozważam rozpoczęcie nauki w szkole psychoterapii. Sądzę, że jest to zawód, w którym czułbym się bardzo dobrze
Wnioski
  • przekonałem się, że na Kanarach wcale nie jest łatwo żyć.Założenie biznesu graniczy tam z cudem, ciężko o dobrze płatną pracę
  • zweryfikowałem hipotezę o życiu na Malcie - wiem, że żyje się tam całkiem miło, ale nie jest to raj. Są rzeczy, które bardzo mi tam odpowiadają, oraz takie, które są beznadziejne - np transport na wyspie
  • pracując na Malcie przekonałem się,  że praca etatowa w biurze nie jest dla mnie
  • dowiedziałem się o sobie, że mam trudności w przekuciu moich pomysłów na działanie. Z tego powodu bardzo ciężko założyć mi firmę, mimo że mam miliony pomysłów na działalność
  • bez stresu związanego z codzienną pracą przyjrzałem  się na spokojnie moim potrzebom i celom zawodowym. Dzięki temu powstał pomysł, by rozpocząć edukację w szkole psychoterapii
  • nawiązałem bliski kontakt z synem
  • dowiedziałem się, że nie chcę mieszkać w żadnym dużym mieście - nie dotyczy to tylko Warszawy
  • zaobserwowałem, że bardzo gubię się, kiedy mam za dużo możliwości
  •  wiem już też, że mój prawie codzienny brak energii nie wynika tylko z pracy etatowej
  • nauczyłem się, że na Malcie miałem dużo więcej energii niż w Polsce. przyczyny: 1. realizowałem swoje marzenie, 2. więcej słońca
  • potwierdziłem sobie, że przyroda jest ogromnie ważna w moim życiu.
  •  nauczyłem się, że mogę pójść do pracy na chwilę, a potem sobie odpuścić. praca nie musi być permanentna
  •  nauczyłem się, że uwielbiam poznawać inne kultury i miejsca. Bardzo mnie to fascynuje
  • potwierdziłem sobie, że chcę mieszkać tam, gdzie ciepło
  •  nauczyłem się, że potrzebuję fajnych ludzi dookoła, że znacznie lepiej funkcjonuję otoczony przez przyjaciół
  • niestety, odkryłem po powrocie, że ludzie czasem nie mają dla mnie czasu; często też ja nie mam siły, by iść na spotkania. W efekcie spędzam mniej czasu w towarzystwie, niż bym chciał

Nie mam wątpliwości, że ta półroczna podróż była dobrym pomysłem. Zyskałem bardzo dużo wiedzy i niemało fajnych wspomnień. Mam nadzieję, że za jakiś czas czeka mnie kolejna podróż. Na pewno nie odnalazłem jeszcze swojego miejsca na Ziemi. Poszukiwania trwają.
POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

wtorek, 18 kwietnia 2017

Po powrocie, czyli Malta: Polska - 4:1

Ostatnio zastanawialiśmy się, czy zostać na Malcie, czy przynajmniej na jakiś czas wrócić do Polski. Porównać wrażenia tu i tam, sprawdzić jak się czujemy w ojczyźnie. Spotkać się z bliskimi oraz znajomymi. Spróbować uruchomić rejsy żeglarskie i inne pomysły, które chodzą mi po głowie.

Na razie zdecydowaliśmy się na przylot. Mojej żonie zależało na powrocie, mi też perspektywa prowadzenia rejsów wydała się bardzo atrakcyjna. Przylecieliśmy tuż przed świętami robiąc niespodziankę rodzinom. Było dużo radości z niespodziewanego spotkania. To był bardzo intensywny i miły czas.

To, co mnie zaskoczyło po powrocie to gwałtowny spadek energii. Na Malcie wiodłem bardzo aktywne życie, miałem chęci do działania, siłę i intensywne dni nie wpływały na mnie dołująco. W Polsce nic mi się nie chce. Poza spaniem. Mógłbym przesypiać całe dnie. Być może ja po prostu mam baterie słoneczne, którym brakuje ładowania w polskiej szarej pogodzie? Niestety, ten brak energii rzutuje na inne tematy. Ciężko jest dbać o kontakty towarzyskie, kiedy marzę o tym, bym mógł położyć się i spać. Ciężko też w takich warunkach realizować swoje żeglarskie pomysły.

Moim drugim spostrzeżeniem jest to, że wszystko wydaje mi się tu takie nijakie. Szare, pozbawione barw, zapachów i wyrazistości. Nawet las, który kocham, i w którym mógłbym spędzać każdą wolną chwilę. Tęsknię za intensywnością maltańskiego krajobrazu.

Niestety, momentalnie uruchomiły się też moje lęki związane z tym krajem. Że będzie wojna, że nie jestem tu bezpieczny. Na Malcie czułem się dużo bardziej spokojny. Niestety, jeszcze przed wylotem, na maltańskim lotnisku zacząłem na powrót się obawiać. I ten stan trwa cały czas.

Po trzecie - uderzyło mnie to, że tu wszyscy narzekają. Poszedłem się ostrzyc - fryzjerka jojczy na emerytury i Trumpa. Podczas świątecznych spotkań rodzina narzeka. W sklepie także marudzą. W taksówce. Wszędzie. Ciężko w tym zachować dobre samopoczucie.

Z drugiej strony miło zaskoczyło mnie to, że od czasu do czasu przypadkowo spotkani ludzie potrafili się do mnie uśmiechnąć i pogadać. Wyjeżdżając stąd zachowałem w głowie obraz zamkniętych w sobie, negatywnie nastawionych do otoczenia ponuraków. A tu okazuje się, że nie zawsze tak jest.

Podsumowując, porównanie według Szymona wypada zdecydowanie na korzyść Malty. Być może kolejne dni przyniosą zmianę tej opinii, ale jak na razie tęsknię za Maltą.



POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

wtorek, 4 kwietnia 2017

Trudna decyzja

Wiem, że to już najwyższy czas, żeby napisać co u nas na Malcie. Milczenie trwa zbyt długo. Moim problemem ostatnio jest totalny bałagan w myślach, który uniemożliwia mi wysnucie konstruktywnych wniosków. Mimo to, spróbuję opisać co się u nas dzieje.

Moje długie milczenie wynika między innymi z faktu, że przez blisko 3 tygodnie wykonywałem dorywczą pracę, która z jednej strony pozwoliła uzupełnić skarbonkę, z drugiej - skutecznie pozbawiła mnie czasu wolnego, zwłaszcza że dojazdy zajmowały mi blisko 3 godziny dziennie. Praca ta pozwoliła wczuć się w życie na wyspie z perspektywy niewakacyjnej. Miałem okazje spędzać dużo czasu w porannych zatłoczonych autobusach. Obserwowałem Maltańczyków podążających do pracy, a także wracających z niej. W pracy także poznałem kilku lokalsów. To wszystko dostarczyło mi mnóstwa informacji o wyspie i jej mieszkańcach (to temat na osobny artykuł - już wkrótce).


W tej chwili oboje z żoną staramy się podjąć decyzję - zostać tu, czy wracać. I jest to bardzo, bardzo trudna decyzja. Oba rozwiązania mają w zasadzie równorzędny zestaw zalet i wad. Cokolwiek nie wybierzemy, będzie nam szkoda utraconych możliwości wynikających z alternatywy. Dokonanie wyboru idzie nam bardzo opornie, a jego wyniki zmieniają się dosłownie kilka razy na dzień. Poniżej prezentuję mój zestaw argumentów - żona ma jeszcze kilka własnych.
Pozostanie na wyspie:
+ dużo lepsza pogoda
+ przyjaźni ludzie
+ dużo spokojniejsze, nieagresywne społeczeństwo
+ rozsądne newsy w mediach
+ brak nacjonalizmu
+ piękna okolica

- brak rodziców i znajomych
- wszystko jest dość obce
- syn będzie miał ograniczony kontakt z dziadkami
- lato tutaj jest bardzo gorące i przez to uciążliwe
- konieczność pozostania w IT (na razie)

Powrót na stałe do Polski:
+ bliskość rodziców oraz znajomych
+ znam lepiej ten naród - łatwiej będzie mi stworzyć usługę (np. żeglarską), która trafi w potrzeby
+ lasy (bardzo mi ich tu brakuje)
+ przyjemniejsze lato

- nieznośne, zimowe pół roku
- nieakceptowalny poziom nienawiści i histerii w społeczeństwie
- rynsztokowy i histeryczny poziom mediów
- przez 13 lat chciałem stąd wyjechać

Jak widać, nie ma prostej odpowiedzi co robić. Mam jednak tę świadomość, że w zasadzie jest to wybór między czymś dobrym, a dobrym. Cokolwiek nie wybierzemy, będzie to dla nas w wielu aspektach dobre. Być może w końcu rzucimy monetą z braku lepszej metody :)

St Thomas bay


POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

niedziela, 19 marca 2017

U lekarza na Malcie


source: http://ravey.net/images/pharmacy.jpg
 Zapraszam do drugiego artykułu mojej żony:

Przechodzę właśnie najgorsze przeziębienie od chyba dwóch lat, a na pewno od czasów ciąży. Jako, że nadal nie mogę przyjmować zbyt wielu leków, ratuję się imbirem, miodem, cytryną, czosnkiem i dawkami paracetamolu. Postanowiłam z tej okazji opisać nasze doświadczenia z maltańską służbą zdrowia.

Prywatny szpital

Jak dotąd mieliśmy tu styczność z lekarzami 4 razy. Oczywiście, to młodzież tak podbija statystyki - synek był 3 razy i mąż raz. Szymon skorzystał z wizyty w prywatnej przychodni przyszpitalnej, Jest to bardzo wygodny system - wcześniej można przez Internet wypełnić formularz, opisać objawy, które nas niepokoją i zostaje się od razu skierowanym do właściwego specjalisty, nie ma potrzeby umawiać się na dwie wizyty, tylko po to, aby dostać skierowanie. Szpital był bardzo ładny, nowoczesny, zadbany. Na wizytę oczekuje się we wspólnej poczekalni, recepcjoniści przez megafon wyczytują kolejne nazwiska i kierują do właściwych gabinetów. Naszego nazwiska co prawda nikt nie odważył się odczytać, a imię zostało przekręcone, ale po kilku latach pracy z obcokrajowcami Szymon zna już chyba wszystkie możliwe wariacje swojego imienia. Jedynym minusem takiej opieki medycznej  jest cena. Za wizytę zapłaciliśmy 55 euro, a dodatkowe badanie, które zostało zasugerowane mężowi (wcale nie jakieś skomplikowane!), kosztuje od 800 do 1200 euro! (zdecydowaliśmy, że jednak wykonamy je w Polsce).

Opieka z apteki
Ciekawą i wykorzystywaną przez nas opcją kontaktu z lekarzami są dyżury w aptece. W chyba każdej  aptece w godzinach porannych i popołudniowych przyjmują tzw. Family Doctors, a także dodatkowo lekarze różnych specjalizacji. W tej najbliżej naszego domu można się umówić do ginekologa, podologa, psychiatry i fizjoterapeuty. Do wyboru, do koloru :) Do specjalistów obowiązują zapisy telefoniczne, natomiast na wizytę u lekarza rodzinnego wystarczy po prostu przyjść i obowiązuje zasada 'kto pierwszy, ten lepszy'.  Koszt to 10 euro, lekarz może wypisać receptę albo dać skierowanie do specjalisty. Raz zostaliśmy w taki sposób skierowani w sprawie synka do szpitala dermatologicznego we Florianie

Szpital dermatologiczny
Tym razem był to państwowy szpital, co dało się od razu zauważyć. Bardziej niż klinikę Medicover, przypominał Szpital Bródnowski czy każdą inną, niedoinwestowaną placówkę  w Polsce. Po wejściu od razu udaliśmy się zarejestrować 'w okienku', gdzie bez zbędnych uprzejmości zabrano nam skierowanie i kazano oczekiwać w poczekalni. Nie takiej ładnej, jak ta poprzednia, a dodatkowo z głośno nastawionym telewizorem, więc zamiast w niej siedzieć ze śpiącym dzieckiem, chodziłam wzdłuż korytarza i odkryłam na przykład... ołtarzyk z Maryją i świętymi obrazkami w rogu. Jesteśmy już przyzwyczajeni do motywów religijnych wszędzie, ale ten widok w szpitalu lekko mnie zdziwił. Czekaliśmy może z 15 minut, a potem wydarzenia potoczyły się już szybko. Najpierw zostaliśmy poprowadzeni do skrzydła administracyjnego, gdzie na podstawie paszportu i karty EKUZ, syn dostał maltański numer ubezpieczenia,potem prawie od razu przekierowano nas do skrzydła z gabinetami lekarskimi, a lekarz wywołał nas dosłownie w ciągu 5 minut. Wydaje nam się, że to nie był zwykły tryb i raczej fakt, że byliśmy z bardzo młodym pacjentem, który dodatkowo zaraz po obudzeniu zaczął roztaczać swój urok osobisty, sprawił, że przeszliśmy przyspieszoną ścieżkę. Łącznie z wizytą u lekarza, całość trwała godzinę. Sama wizyta była bardzo rzeczowa, lekarz wyjaśnił nam skąd się wzięły kłopoty synka, wydrukował nam kilka stron przydatnych informacji po angielsku, żebyśmy nie grzebali po Internecie i nie czytali głupot, dał zalecenia na kartce -  i już. Tym razem nie płaciliśmy nic, bo ze względu na wyrobiony już numer ubezpieczenia, wizyta była 'na NFZ',

Więcej doświadczeń ze służbą zdrowia nie mieliśmy, czego wcale nie żałuję i mam nadzieję, że nie będę miała już czego opisywać w tym zakresie. 
POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

niedziela, 12 marca 2017

To jest Malta, czyli nawet jazda autobusem może być przygodą

 Moja żona postanowiła również spisać swoje wrażenia z pobytu na Malcie. Poniższy artykuł to jej debiut na Tam, Gdzie Ciepło. Zapraszam do lektury :)

Autobus to przygoda?
Któreś razu moja przyjaciółka - na co dzień zmotoryzowana - zaczęła nasze spotkanie od rewelacji: "słuchaj, jaka przygoda! jechałam metrem!". Zamieniłam się w słuch i czekałam na opis przygody, ale okazało się, że to koniec - przejażdżka komunikacją może być przygodą samą w sobie. :) To stwierdzenie na pewno pasuje do Malty, tu jazda komunikacją oznacza przygodę - tak przynajmniej wynika z moich doświadczeń. Kiedy mój mąż jedzie sam, zwykle nic się nie dzieje. Jeśli jedziemy razem lub ja jadę sama - są przygody.

Bombowy dzień
Za pierwszym razem, gdy po małych zawirowaniach (znieść wózek po schodach, wnieść wózek po schodach), znaleźliśmy właściwy przystanek przesiadkowy, okazało się, że żadne autobusy z niego nie odjeżdżają, bo gdzieś nieopodal wybuchła bomba podłożona w samochodzie i jest chaos na całej wyspie. Nie do końca tak sobie wyobrażaliśmy naszą pierwszą podróż na spokojnej, słonecznej Malcie... Na szczęście mieliśmy spory zapas czasowy i mimo chaosu dotarliśmy do celu. Za to w drodze powrotnej spędziliśmy urocze półtorej godziny na przystanku, czekając na jakikolwiek autobus do stolicy. Wniosek: od tej pory jeździmy z nosidłem zamiast wózka i sprawdzamy czy w promieniu kilometra czy dwóch nie ma przystanków, z których jeżdżą inne autobusy - czasem szybciej jest przejść się, nawet z dzieckiem, niż czekać w nieskończoność. 

Podróż z widokiem na więzienie
Za drugim razem chaos był kontrolowany - wiedzieliśmy, że tego dnia jest maraton na wyspie, mimo to zdecydowaliśmy się na podróż, by spotkać się ze znajomymi na drugim końcu Malty. Wybraliśmy trasę w miarę nieprzecinającą biegu, z jedna przesiadką. Przesiadka wypadła nam akurat pod maltańskim więzieniem, w którym chyba tego dnia były odwiedziny - kłębił się przed nim tłum ludzi z siatkami, ciągle ktoś parkował niemal na przystanku oraz chciano mi rozjechać męża, bo stał za blisko krawężnika. Czekaliśmy na nasz autobus dobrą godzinę, więc mieliśmy sporo czasu na obserwacje. Do celu na szczęście dotarliśmy, a z powrotem jechaliśmy już bez więziennego epizodu.

Tankowanie
Hitem natomiast - i jednocześnie potwierdzeniem, że to chyba ja ściągam te przygody - była moja samodzielna podróż. Na początku martwiłam się jedynie tym, że jadę w cienkiej sukience i sweterku, a za oknem robi się coraz ciemniej, a w końcu zaczyna się ulewa. Szybko jednak przestałam się tym przejmować, ponieważ nasz kierowca oznajmił na którymś przystanku: "I think we have no fuel". Ale jak to NO FUEL?!?!  Po czym skręciliśmy gdzieś z trasy i podjechaliśmy na stację benzynową dla autobusów (chyba, nigdy wcześniej nie byłam w takim miejscu, ale było to obok zajezdni / pętli i szybko zostaliśmy zatankowani, po czym ruszyliśmy w dalszą podróż). Jeżdżę komunikacją jakieś 18 lat, ale nigdy jeszcze nie jechałam autobusem, któremu zabrakło benzyny. Aż do niedawna. :)

 Dziecko, jako towarzyski "lodołamacz"
Dodatkowo nasz synek dba, abyśmy nie nudzili się w nie tylko na przystankach, ale i w autobusach - rozsyła uśmiechy do współpasażerów albo ciągnie ich za luźno zwisające sznurki czy pomponiki, gdy tylko przez chwilę na niego nie patrzymy, co jest zwykle zaczątkiem jakiejś ciekawej konwersacji. Tym bardziej, jeśli zacznę tu zdanie od: "słuchaj jaka przygoda!", spokojnie możecie założyć, że jechałam komunikacją. :)

POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

poniedziałek, 27 lutego 2017

Co słychać na Malcie?

Od naszego przyjazdu minęło już ponad 7 dni, zatem czas na kolejną porcję obserwacji i wrażeń. Pierwszy tydzień w nowym miejscu to zawsze nerwowy i męczący okres. Młody się przyzwyczaja i odreagowuje, my podobnie. Szukamy swoich ścieżek i sposobów na nową sytuację. Każdy domownik musi nauczyć się nowego mieszkania, poznać jego cechy i hałasy, znaleźć sobie swoje wygodne i ulubione miejsca. Tak samo jest z otoczeniem.  Na szczęście powoli zaczynamy czuć się tu swobodniej.

Ostatnie dni były bardzo aktywne. Kilka razy musiałem pojechać z Marsaskali do aglomeracji miejskiej skupionej wokół stolicy (zwaną dalej po prostu Aglomeracją). Przeczytałem 2 książki dla osób przenoszących się na Maltę. Zaliczyłem też pierwsze spotkanie z maltańską, prywatną służbą zdrowia. Oboje zwiedzaliśmy też Marsaskalę i okolice, a także staraliśmy się nawiązać pierwsze kontakty z mieszkającymi tu Polakami. Dzięki tym wszystkim aktywnościom mam mnóstwo nowych obserwacji. Posegregowałem je na kilka kategorii.

Marsaskala - nieduże miasteczko na samym wschodzie wyspy, w którym mieszkamy. Bardzo nam się tu podoba ze względu na rozmiar i atrakcyjne położenie nad samym morzem. Dzięki temu na wyciągnięcie ręki mamy przepiękne widoki i świeże, morskie powietrze. Marsaskala jest niestety dość słabo skomunikowana z Aglomeracją, co wiąże się z długimi potencjalnymi dojazdami do pracy.
 W Marsaskali odnajduję to piękno i spokój, którego poszukiwałem i którego nie mogłem znaleźć w Warszawie. Podoba mi się zatoka, przepiękne łódki rybackie stojące przy nabrzeżu, ładna, spójna architektura, zapach morza. Jest tu dużo miejsc, w których lubię sobie usiąść i po prostu delektować się wrażeniami. Blisko stąd nad brzeg morza (poza zatoką), gdzie są prawdziwe fale i można zapatrzeć się w horyzont, a także śledzić ruch morski na niedalekim szlaku. Miasto ma w sobie coś takiego, co kojarzy mi się z Polską lat 90-tych i trafia w moją tęsknotę za dawnymi czasami. Nie wszystko jest tu zrobione od linijki, zdarzają się obszary trochę zapuszczone, ale w tym zapuszczeniu bardziej autentyczne, tajemnicze i na swój sposób piękne. Tak, jak w Polsce potrafiły być piękne zniszczałe drewniane płoty, za którymi znajdował się dziki sad. Bardzo brakowało mi tego klimatu w Warszawie, w której wszystko jest bardzo zaplanowane - tu mamy beton, tu chodnik z kostki Bauma, a tam równo przystrzyżony trawnik. Okolice Marsaskali to bardzo zielone, rolnicze rejony. Kiedy tam spacerowałem - paszcza sama mi się śmiała -jak tu zielono, jak tu pachnie, jak tu pięknie! Podoba mi się luźna, swobodna atmosfera tego miejsca. Podsumowując, Marsaskala jest miasteczkiem, w którym sądzę, że mógłbym zamieszkać na dłużej. Jest tu to, czego szukałem - słońce, spokój, morze, przyroda oraz piękno.
Marsaskala


Aglomeracja - Obszar kilku miast zrośniętych ze sobą w jedno wielkie. W jej skład wchodzi m.in. Gzira, Sliema, Valetta, Birkirkara, St. Julian. Aglomeracja to obszar, w którym funkcjonuje wiele firm i w związku z tym jest tam praca. Co za  tym idzie, mnóstwo osób dojeżdża do miejsca zatrudnienia, co potęguje korki.  Aglomeracja, zwłaszcza w części bliżej morza jest bardzo ładna. Jest to miasto pełne zabytków, kamienic, małych wąskich uliczek. Jest spójna architektonicznie - nowe budynki dobrze komponują się ze starymi. Wraz ze swoim hałasem i żywotnością przypomina mi Rzym. Niestety, Aglomeracja jest wiecznie zakorkowana i tonie w spalinach samochodów. Jest to miejsce, które odbieram jako ciekawe do zwiedzenia, ale zdecydowanie nie chcę tam mieszkać.

St. Julians


Maltańczycy - rdzenni mieszkańcy Malty dzielą się na dwie kategorie - tych przemiłych i bardzo otwartych, oraz tych oschłych  aż poza granice dobrego smaku. Na szczęście tych pierwszych zdaje się być więcej. Często spotykamy się z serdecznością ludzi, która objawia się w rozmaite sposoby. Choćby tak, że kelner w restauracji wdaje się z nami w rozmowę, a następnego dnia wita się z nami kiedy przechodzimy obok. Na krótkie, przyjazne rozmowy można liczyć w sklepie, w autobusie, pubie - w zasadzie wszędzie. Jeśli na ulicy napotka się wzrok obcej osoby to najczęściej się ona uśmiechnie. Niestety, istnieje też ta druga grupa ludzi, z którymi kontakt jest bardzo niemiły. Żona spotkała w kawiarni bardzo niemiłą kelnerkę. Ja trafiłem na taką osobę, kiedy zapisywałem się do lekarza. Kiedy zapomniałem podać danych kontaktowych dostałem maila następującej treści: "Imię i nazwisko, data urodzenia, nr kontaktowy". I tyle. żadnego "poproszę", "pozdrawiam", czy choćby "dzień dobry". To co nas trochę zaskoczyło, to fakt, że mało kto używa tu na co dzień angielskiego. Owszem, wszyscy go znają, ale między sobą mówią po maltańsku. Przez to nie czujemy się tak swojsko jak byśmy chcieli.

Expaci - na Malcie jest bardzo dużo imigrantów / expatów. Jest dużo osób z Wielkiej Brytanii, wcale niemało z Polski (ale gdzie nas nie ma ;))  i innych krajów. Dzięki temu środowisko jest mocno międzynarodowe, co ułatwia nam aklimatyzację. Tubylcy są przyzwyczajeni do takiego stanu rzeczy, więc nie czujemy się tutaj w żaden sposób obserwowani, czy wytykani palcami.

Pogoda - teraz jest zima, co oznacza, że temperatury oscylują około 15 stopni w dzień i 10  w nocy. Właściwie codziennie można zobaczyć słońce - nawet jeśli rano jest pochmurno, później się wypogadza. Na dworze poruszamy się w długim rękawku, ale nie ma problemu z tym, by usiąść na ławce z książką, bądź zjeść posiłek na zewnątrz. Taką zimę to ja rozumiem!
okolice Marsasakali w lutym


Ruch uliczny
- W pierwszych dniach wydawało mi się, że wokół naszego domu w Marsaskali jeździ dużo samochodów. Okazało się to jednak niczym w porównaniu z natężeniem ruchu w Aglomeracji. Tam w zasadzie o każdej porze dnia można spodziewać się korków, a parkowanie graniczy z cudem. Nie ma mowy o płynnym i sprawnym przemieszczaniu się za pomocą aut, czy autobusów. Wystarczy, że pojawi się jakakolwiek nadzwyczajna okoliczność, a całe miasto stoi. Pewnego razu przejechanie 4 km autobusem zajęło mi godzinę. W dłuższej perspektywie planuję poruszanie się po wyspie jednośladem. Z silnikiem lub bez.

Jedzenie - przede wszystkim przepyszne są tu świeże, dojrzałe warzywa i owoce kupowane od ulicznego straganiarza oraz pieczywo. Są też fenomenalne ryby, które można kupić zaraz na nabrzeżu. Dużo frajdy sprawiają mi takie zakupy oraz przygotowywanie jedzenia. Nie muszę zaopatrywać się w hipermarkecie - gdzie produkty z lodówek trafiają na taśmę do zmęczonego kasjera, który musi powiedzieć konkretne formułki bo inaczej zwolnią go z pracy. Czuję, że w taki sposób jestem bliżej prawdziwego życia. Bez procedur, jarzeniowego oświetlenia i sztucznie rozpylanych zapachów chleba.


Praca - Marsaskala wydaje mi się idealnym miejscem do pracy zdalnej i jednocześnie beznadziejnym miejscem do mieszkania w połączeniu z pracą w Aglomeracji. W tym drugim układzie praktycznie całe dnie spędzałbym poza domem i całe piękno i spokój tego miejsca by mnie omijały.

Dzieci -  Marsaskala jest miejscem bardzo przyjaznym dzieciom. Jest tu duży, bardzo ładny plac zabaw - zawsze pełny międzynarodowej dzieciarni. Jest dobra pogoda przez cały rok i życzliwi ludzie. Widzę, że mój syn bardzo dobrze się tu czuje i intensywnie rozwija. Nie wiem jeszcze jak wygląda jakość edukacji w tej miejscowości, ale mam jeszcze czas żeby się dowiedzieć.


Podsumowując, Malta - jak każde miejsce ma swoje zalety i wady. Jak na razie jednak dla nas dobre strony  przeważają.

POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

poniedziałek, 20 lutego 2017

Pierwsze dni na Malcie


Pierwsze dni na Malcie nie zepsuły dobrego wrażenia. Mieliśmy okazję poszwędać się po okolicy, wybrać się na zakupy i zjeść w restauracji. Dużo spacerowaliśmy i chłonęliśmy lokalną atmosferę. Poniżej przedstawiam nasze wrażenia.

JEDZENIE

Bardzo pozytywnie zaskoczył nas bogaty asortyment w sklepach - Teneryfa przyzwyczaiła nas do niewielkiego wyboru

produktów. Na półkach sklepowych znaleźć można wiele towarów prosto z Wielkiej Brytanii, co również jest dla mnie plusem, bo pobyt w Londynie wspominam bardzo miło. W przeciwieństwie do wielu zachodnich krajów, pieczywo jest tutaj bardzo smaczne - porównywalne z polskim chlebem. Jeśli dodać do tego pyszne świeże owoce i warzywa kupowane na straganie tuż pod domem, możliwość kupienia świeżych ryb z porannego połowu prosto od rybaków, a także smaczne i tanie lokalne wino, możemy uznać, że pod tym względem jest tu naprawdę dobrze.

ESTETYKA

Dobre odczucia rozciągają się także na wygląd miasta - Marsaskala jest niedużym, ale bardzo urokliwym miasteczkiem pełnym historycznych kamienic oraz zabytkowych kościołów. Co ciekawe, współcześnie wybudowane budynki idealnie wpisują się w charakter miasta, nie powoduje dysonansu znanego z Polski. Miasto jest spójne pod względem stylu zabudowy, ładne i zadbane. Na ulicach nie walają się śmieci, jest czysto i schludnie. Elementy miejskiej zabudowy takie jak latarnie, kosze na śmieci, barierki itp są dobrze utrzymane oraz po prostu estetyczne. Zapomnijcie o nachalnych reklamach na elewacjach budynków oraz o blillboardach. Wrażenie jest potęgowane przez piękno krajobrazu. Zatoka, wokół której leży Marsaskala jest prześlicznym miejscem, które zachwycałoby nawet, gdyby nie było tu żadnego miasteczka.

POGODA

Jak na razie jesteśmy zachwyceni lokalną pogodą. Odpowiada ona polskiej późnej wiośnie - około 15-18 stopni, czasem chmury, a czasem słońce. Możliwość wyjścia z domu w krótkim rękawku lub co najwyżej w bluzie, zjedzenia posiłku na dworze oraz długich spacerów bardzo poprawia nam samopoczucie. Dodatkowo, powietrze jest tutaj bardzo czyste, pachnące morzem. Zaczynamy zapominać o warszawskim smogu, zimnie i szarości.

HAŁAS

Minusem naszego nowego miejsca pobytu jest hałas. Mieszkamy tuż obok wąskiej, jednokierunkowej ulicy, jednak ruch na niej jest bardzo intensywny. Do tego samochody i motocykle z rozwierconymi tłumikami trafiają się co kilka minut nawet po 23. Zdecydowanie nie jest łatwo tu zasnąć.

WARUNKI NA DRODZE

Z pewnym niepokojem obserwuję drogowe zwyczaje Maltańczyków. Jeżdżą agresywnie, niecierpliwie i często bez poszanowania reguł. Podobny styl jazdy obowiązuje we Włoszech, ale tam  chociaż jest ruch prawostronny. Na Malcie zaś, wzorem brytyjskim, poruszamy się po lewej stronie, co już samo w sobie jest utrudnieniem. Na razie odczuwam pewien lęk na myśl o prowadzeniu tu samochodu. Warto też wspomnieć o tym, że drogi są w raczej gorszym, niż lepszym stanie, a także o tym, że w godzinach szczytu wyspa potrafi się nieźle zakorkować.

SUBIEKTYWNE WRAŻENIA

Oboje odbieramy Marsaskalę jako miejsce znacznie przyjaźniejsze niż Teneryfa. W porównaniu do tamtej wyspy, ta sprawia wrażenie bezpieczniejszej, bardziej swojskiej. Częściowo jest to pewnie zasługa języka angielskiego, który jest jednym z języków urzędowych. Myślę, że duży wpływ mają też pogodni i serdeczni ludzie, jakich tu spotykamy. Pewnie też domieszka znanej nam dobrze brytyjskiej kultury też robi swoje.

JESZCZE BARDZIEJ SUBIEKTYWNE WRAŻENIA

Przez większość dnia miałem poczucie, że jest dokładnie tak, jakbym chciał żeby było: ciepło, słońce, rodzina w komplecie, smaczne jedzenie, piękne miasteczko nad urokliwą zatoką. Czułem się tutaj tak jakby 'u siebie'. Jest to o tyle ciekawe, że w Warszawie nigdy nie poczułem się jakbym był 'w domu'. Najbliżej tego uczucia było mi podczas letnich wypraw do lasu kabackiego. Pamiętam, że poprzedni raz w pełni czułem się kilka lat temu zwiedziając Camden w Londynie. Jest to dla mnie bardzo wyraźny sygnał, że zmierzam w dobrym kierunku. Wczoraj towarzyszyło mi uczucie szczęścia, którego rzadko zaznaję w Warszawie. Zobaczymy, czy pozytywne wrażenie się utrzyma, czy to tylko 'urok nowości'.


Marsaskala - widok z okna naszego mieszkania

Marsaskala - widok na kościół

Marsaskala - widok  na miasto od strony morza
Przejrzysta woda w zatoce

Miejsce na obiad:)

Marsaskala

Marsaskala



POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

piątek, 17 lutego 2017

Malta - pierwsze wrażenie

Pierwsze wrażenie z Malty: JEST FAJNIE.
 Temperatura powietrza to 16 stopni. dla mnie wrażenie porównywalne z chłodniejszym, letnim wieczorem, kiedy trzeba zrezygnować z krótkiego rękawka na rzecz bluzy. Powietrze czyste i pachnące morzem. Z tego co zdążyłem zauważyć w drodze z  lotniska, to Malta ma bardzo ładną i ciekawą architekturę.

I na koniec najlepsze. Mieszkamy w bardzo ładnie urządzonym mieszkaniu w klimatycznej, starej kamienicy. Tuż nad samą wodą. Właśnie stoję na balkonie i podziwiam zatokę. Jutro zamieszczę zdjęcia.
POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

wtorek, 7 lutego 2017

Wnioski powyjazdowe


Od powrotu z Teneryfy minęły już ponad 2 tygodnie. Ten czas wykorzystałem na przemyślenia oraz opracowanie planu na kolejne miesiące. Szczegółowy opis moich spostrzeżeń dotyczących Teneryfy możesz znaleźć TUTAJ. Ten artykuł koncentruje się na dalszych planach.

Zacznę od tego, że Teneryfa nie urzekła mnie jako miejsce do życia. Nie ma tego 'czegoś', co sprawiałoby, że chciałbym tam wrócić. Nie jest miejscem, w którym poczułem się u siebie. Nie zachwyciłem się też atmosferą i pięknem tego miejsca
.
Na pewno nie chciałbym znaleźć się w sytuacji przeciętnego pracownika na Teneryfie - zarabiającego 1000Eur, z czego większość wydającego na mieszkanie i opłaty. Myślę, że w takim układzie wyspa staje się więzieniem nie pozwalającym się rozwinąć ani znaleźć lepszej pracy. Jestem przekonany, że większość turystycznych miejsc wygląda pod tym względem podobnie.

Dlatego zdecydowałem, że poszukam zdalnej pracy w sektorze IT. Jest to obszar, w którym ja posiadam wieloletnie doświadczenie. Uznałem, że praca zdalna z ładnego, słonecznego miejsca z widokiem na ocean jest dobrym kompromisem między marzeniami, a rzeczywistością. Przynajmniej na razie. Być może z czasem, jak poznam dobrze lokalne układy, zdecyduję się otworzyć żeglarską działalność.

Zauważyłem, że dobra pogoda bardzo dobrze wpływa na samopoczucie nie tylko moje, ale również mojej żony i syna. Cała rodzina była tam wyraźnie szczęśliwsza, a Młody po prostu rozkwitał.

Po wielu dyskusjach z żoną zdecydowaliśmy, że zamiast na Teneryfę pojedziemy na Maltę. Ten kraj jest wystarczająco ciepły, językiem urzędowym jest tam angielski. Bardzo istotny jest fakt, że na Malcie działa wiele firm IT, co daje szanse na zatrudnienie. Malta jest niedużą wyspą położoną 80km na południe od Sycylii. Zamieszkuje ją około 400 000 osób, w tym wielu Brytyjczyków, ponieważ do lat 60tych XX wieku Malta należała do brytyjskiej korony. Teraz jest to samodzielne państwo, członek Unii Europejskiej, raj podatkowy. Podobno mieszkańcy Malty są bardzo przyjaźni.

Na razie jedziemy na 1-2 miesiące, żeby zobaczyć, czy to miejsce nam odpowiada. Jesteśmy pewni, że niezależnie od ostatecznego wyniku, ten czas da nam wiele wiedzy o nas samych. Poza tym nie po to wziąłem urlop bezpłatny, żeby w jego czasie siedzieć w Warszawie w tych samych układach co zawsze.

Podczas wyjazdu zamierzam włożyć wiele wysiłku w znalezienie pracy zdalnej: naukę nowych technologii, aktywne poszukiwania itp.


Po upływie tego czasu zdecydujemy co dalej. 

Tak będzie wyglądało moje przyszłe miejsce pracy ;)



POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

Teneryfa rekonesans - podsumowanie

Mój pobyt na Teneryfie zaowocował mnóstwem obserwacji. Większość z nich opisałem w kolejnych odcinkach relacji z pobytu, ale poniżej przedstawiam je w zbiorczej formie.
  • Bardzo trudno tu o mieszkania o przyzwoitym standardzie, metrażu i cenie. Teneryfa przeżywa obecnie bardzo intensywną imigrację z krajów europejskich. Napływ ludności staje się powoli problemem. Imigracja oraz zwiększona ilość turystów (po tym jak arabskie kraje stały się niebezpiecznym kierunkiem wakacji) odpowiadają za drastyczny wzrost cen wynajmu mieszkań.
  •  Na wyspie ciężko jest liczyć na transport publiczny, trzeba mieć własny samochód. Sytuacja na rynku pojazdów jest jednak zbliżona do tej z rynku mieszkaniowego. Samochody są drogie i najczęściej zaniedbane. Za to kiedy uda się już kupić auto, jest już tylko lepiej ponieważ odległości na wyspie nie są duże, a paliwo jest tańsze niż w Polsce. 
  • Są tu duże problemy ze znalezieniem pracy, zwłaszcza, że Hiszpanie bronią się przed zalewem siły roboczej i przedsiębiorstw z zewnątrz jak mogą - czyli głównie za pomocą rozbudowanej biurokracji, która faworyzuje swoich.(np.można pracować w żeglarstwie tylko wtedy, jeśli ma się lokalne, hiszpańskie patenty) Praca jest głównie w gastronomii i turystyce. Jest to jednak typowy rynek pracodawcy - jest dużo więcej chętnych do pracy, niż stanowisk.To sprawia, że płace stoją na niskim poziomie, a pracownicy muszą naprawdę się starać, bo na ich miejsce czeka kolejka chętnych. Na wyspie mieszka też sporo bogatych ludzi, którzy niekoniecznie muszą pracować codziennie. W miarę łatwo mają tu osoby, których źródła dochodu są niezależne od lokalnych rynków
  • Koszty życia są dość wysokie. Na taką sytuację składają się wysokie opłaty za prąd, internet oraz za połączenia telefoniczne. Dobrej jakości jedzenie jest również droższe niż w Polsce i to dwukrotnie. Oczywiście struktura cen jest inna niż u nas - np lokalne, pyszne banany są dużo tańsze, zaś importowany nabiał 3-4 krotnie droższy niż w Polsce. 
  • Ciężko tu założyć własny biznes. po pierwsze bardzo przeszkadza biurokracja (praktycznie nie ma szans na odpowiednie licencje, jeśli jest się z zewnątrz). Po drugie, rynek usług na Teneryfie też jest już szczelnie wypełniony i niezwykle trudno jest zaproponować coś nowego, czego wyspiarze jeszcze nie mają.
  • Wyspa jest niejednorodna. Na północy pogoda jest bardziej deszczowa, wietrzna, a temperatury niższe. W zamian miasta są lepiej rozwinięte, mają bogatszą infrastrukturę, jest tam też bardzo zielono. Południe jest subtropikalne- palmy, plantacje bananów i nieporośnięte niczym piaszczyste lub skaliste obszary. Rzadko tam pada, jest gorąco i słonecznie.Południe nastawione jest na turystów kosztem infrastruktury dla mieszkańców.
    Życie w Polsce w wielu kwestiach jest też znacznie bardziej poukładane niż na Kanarach. Tam, panuje trochę 'wolna amerykanka.'. Brakuje odpowiednich przepisów, każdy robi po swojemu itp.
  • Publiczna edukacja na Kanarach ma niski poziom. Istnieją też prywatne szkoły, ale jest dużo chętnych, więc ciężko o wolne miejsce.
  • Obecnie bardzo wielu Europejczyków decyduje się na emigrację na Kanary. Jest ku temu kilka istotnych powodów. 
    • Po pierwsze i chyba najważniejsze - bezpieczeństwo. Te wyspy nie są celem strategicznym, wojna i zamachy są tu mało prawdopodobne. W ten sposób stały się atrakcyjnym miejscem w tych 'ciekawych' dla Europy czasach. 
    • Po drugie klimat i czystość powietrza. Kanary to wyspy wiecznej wiosny. Temperatura zimą to około 20 stopni, a latem 25. Mało opadów, czyste, oceaniczne powietrze. Czasem tylko nawiewany jest pył znad Sahary. To zjawisko nie trwa jednak zbyt długo i jest znacznie mniej groźne niż smog w europejskich miastach. 
    • Po trzecie - wrażenia estetyczne. Wyspa jest naprawdę piękna. Bardzo różnorodna, ze względu na górzyste ukształtowanie występuje na niej 5 stref klimatycznych, i co za tym idzie, 5 różnych rodzajów krajobrazu i roślinności. 
    • Po czwarte - spokój. Mimo wszystko życie na niedużej, nasłonecznionej wyspie jest znaczniej spokojniejsze i pogodniejsze niż np. życie w zasmrodzonych, wiecznie spieszących się miastach.
  • Wzmożona emigracja powoli staje się problemem dla Wyspy. Powoduje utrudnienia na rynku mieszkaniowym, rynku pracy. Sprawia, że na drogach zaczynają występować korki. Teneryfa jest wyspą, która ma ograniczone miejsce na dalszą zabudowę ponieważ sporą jej część stanowią rezerwaty przyrody. Dlatego nie da się po prostu dobudować odpowiedniej ilości mieszkań i domów. To wszystko sprawia też, że wyspiarze nie są chętni nowoprzybyłym.

POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

piątek, 27 stycznia 2017

Teneryfa, rekonesans - dzień 8.

Dziś jest ostatni dzień mojego rekonesansu na Teneryfie. Wstaję poirytowany perspektywą nieuchronnego powrotu do Polski. Nie mam ochoty wracać do naszego zimnego kraju. Z różnych powodów. Trochę chodzi o pogodę, trochę o nastroje w kraju i moje poczucie dyskomfortu. Problem w tym, że nie mam też przekonania, że chcę zostać właśnie tu, na Teneryfie. To wszystko sprawia, że mam nastrój jest chmurny niczym listopad w Polsce. Mimo to dzielnie zbieram się w sobie i biegnę na autobus do Costa Adeje. Jadę do Puerto Colon zawieźć moje żeglarskie CV. Liczę na to, że któraś firma mnie zatrudni i spełni się moje marzenie o pracy na łódce. Z Puerto Santiago  autobusy nie jeżdżą zbyt często - mniej więcej co pół godziny. Dodatkowo rozkład jest dość specyficznie rozpisany - podane są godziny odjazdu autobusu ale ze stacji początkowej. Bazując na tej informacji należy sobie obliczyć, o której mniej więcej autobus się pojawi na konkretnym przystanku. Udało mi się dotrzeć na przystanek w ostatniej chwili. Po chwili zmierzam już w stronę tutejszego trójmiasta czyli Costa Adeje, Las Americas i Los Cristianos. Podczas drogi przyglądam się mijanym wioskom i miasteczkom i zastanawiam się czy naprawdę podobało mi się życie tutaj. Pytanie pozostaje bez odpowiedzi.

W porcie zostawiam kilka CV, aż w końcu, w jednym z biur trafiam na przemiłą Brytyjkę, która tłumaczy mi, że moje uprawnienia żeglarskie mogą nie wystarczyć do pracy na Teneryfie. Okazuje się, że Hiszpania niechętnie honoruje inne niż własne patenty i nakłada wysokie kary na firmy zatrudniające pracowników nie posiadających właściwych papierów. Do tej pory byłem przekonany, że moje uprawnienia wystarczają, sprawdzałem to przecież w internecie. Postanawiam to jednak potwierdzić. Biegnę więc najpierw do Kapitanatu w Costa Adeje, po to tylko, żeby dowiedzieć się tam, że muszę pojechać do Kapitanatu do Los Cristianos - pierwsze starcie Szymon vs hiszpańska biurokracja 0:1. Po długiej i męczącej drodze docieram do drugiego Kapitanatu po  to, żeby usłyszeć, że moje patenty wystarczą mi do żeglugi rekreacyjnej, ale jeśli chcę pracować na Kanarach to muszę ukończyć hiszpańskie kursy. Dostaję kartkę z wypisanymi miejscami, gdzie mógłbym zdobyć potrzebne mi uprawnienia. Wściekły już zupełnie, z poczuciem, że właśnie mój podstawowy plan się posypał idę zjeść. Następnie zamiast wracać do Puerto Santiago, siadam na przepięknej plaży. Medytuję jakiś czas podziwiając kolor oceanu. Słońce i cudne widoki robią swoje, więc jakiś czas później rozgoryczenie i złość ze mnie uchodzi. Pozostaje refleksja, że nie łatwo jest realizować swoje marzenia. A także wniosek, że te kursy da się  przecież zrobić. Sprawdzę ile kosztują i podejmę decyzję.

Po powrocie do hotelu nie mam już czasu na przemyślenia. Pozostaje się spakować, ogarnąć dzieciaka i czekać na przelot do kraju. Koniec rekonesansu. Czas wracać do domu.

Chcesz wiedzieć co było wcześniej?


Port w Los Cristianos

Plaża w Los Cristianos

miejsce mojego odpoczynku i medytacji. Plaża w Los Cristianos


POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

czwartek, 26 stycznia 2017

Teneryfa, rekonesans - dzień 7.

Dziś zdecydowaliśmy się zrobić dzień całkowicie turystyczny wybraliśmy się do Loro Parku. "Loro" oznacza po hiszpańsku papugę i ten park to po prostu zoo z dużym zbiorem kolorowych ptaszyn. Mają ich tam kilkadziesiąt lub nawet kilkaset gatunków. Jednak to nie ptaki są tak naprawdę siłą napędową parku. Turystów najbardziej bowiem przyciągają pokazy delfinów oraz orek.

Żeby tam dotrzeć musieliśmy wstać wcześniej niż zwykle i zmobilizować się by zdążyć na turystyczny autobus. Pierwszą atrakcją był przejazd trasą, która wiedzie przez górzyste obszary, jest bardzo kręta, ale też malownicza. Pokonywałem ją po ciemku samochodem wracając z Puerto de la Cruz. Teraz zaś mogliśmy podziwiać piękno wyspy w pełnej krasie. Teneryfa jest bardzo zieloną wyspą, jak na kanaryjskie warunki. W górach dominuje specyficzny gatunek sosny, i wszystko to wygląda po prostu pięknie. 

Wkrótce docieramy do celu, który okazuje się być pełny turystów i zatłoczony. W pierwszej kolejności oglądamy pokaz orek. Podziwiamy różne skoki i figury. Patrząc na to zastanawiam się tylko, czy te zwierzęta mogą to lubić, czy jest to dla nich stres. Następnie udajemy się na pokaz delfinów i tu już nie mam podobnych wątpliwości, bowiem sympatyczne ssaki wydają się świetnie bawić. Widać, że mają doskonały kontakt z trenerami i to po prostu dla nich duża frajda. Ten pokaz zrobił na mnie największe wrażenie. Nie wiedziałem, że delfiny są tak szybkie i zwinne w wodzie, że potrafią tak wysoko skakać (4-5 m ponad taflę wody). 

Wartymi wspomnienia są też  oceanarium i 'pingwinarium' - oba miejsca były naprawdę ciekawe. W oceanarium przechodzi się tunelem przez wielkie akwarium, w którym pływają płaszczki, rekiny i inne morskie stworzenia.

Jednakże całość Loro Parku trochę rozczarowuje, zwłaszcza w zestawieniu ceny biletu. Część atrakcji była po prostu tandenta, podobnie jak punkty gastronomiczne. Szumnie zapowiadany i reklamowany Loro show, to po prostu pokaz dla dzieci z użyciem kilku papug. Z perspektywy uważam, że mogliśmy ten dzień i wydane na bilety pieniądze spożytkować znacznie lepiej.

Tym razem spędziliśmy ten dzień jak typowi turyści.. No prawie całkowicie, bo w mojej głowie tkwiła już niemiła mi myśl, że następnego dnia wieczorem będę wracać do zimnej Polski. Nie mam ochoty na ten powrót. Wcale, a wcale. 

Chcesz wiedzieć co było wcześniej?
Relacja z szóstego dnia


Takiego widoku w męskiej toalecie to chyba nie ma nigdzie ;) Loro Park

Loro Park, Pingwinarium

Loro Park, tunel w oceanarium

Loro Park




POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

środa, 25 stycznia 2017

Teneryfa - rekonesans, dzień 6.

Wczoraj było depresyjnie, a dziś jest bardzo udany dzień. Po pierwsze dowiedziałem się, że polskie biuro podróży pomoże mi zorganizować tutaj mieszkanie, więc będę mógł to zrobić w dużej części zdalnie, po powrocie do Polski. Potem w moim hotelu spotkałem Litwinkę prowadzącą fashion show połączony ze sprzedażą ubrań. Okazało się, że mieszka ona na Wyspie od roku. Wypytałem ją więc o co tylko się dało oraz wziąłem numer telefonu. Może się przydać.  Litwinka wyemigrowała z podobnych co ja pobudek, podoba się jej na wyspie i spotyka tu przyjaznych ludzi. Potwierdziło się też, że mieszkania są kosmicznie drogie i trudno znaleźć coś godnego uwagi. Dowiedziałem się, że miesięcznie internet z kablówką kosztuje 45 Euro, a rachunki za prąd i wodę mogą sięgać 80 Eur na 3-4 dorosłe osoby.

Po południu pojechałem do Los Americas spotkać się ze znajomym E., który przeniósł się na Teneryfę wraz z rodziną we wrześniu 2106. E. nakreślił mi bardzo dokładnie sytuację panującą na wyspie, przez co ta rozmowa była dla mnie bardzo wartościowa. Dowiedziałem się, że:
  1. Na wyspę przybywa około 20 tyś emigrantów rocznie - to bardzo dużo zważywszy, że populacja Teneryfy to nie cały milion. Prawdopodobnie w ciągu kilku lat napływ emigrantów z Europy stanie się tu poważnym problemem.
  2. wzmożony ruch turystyczny, po tym jak kraje arabskie stały się zbyt niebezpieczne, by tam jeździć sprawił, że ludzie zaczęli masowo wynajmować mieszkania krótkoterminowo turystom. Wynajęcie ładnego mieszkania na dłuższy termin i za sensowną kwotę graniczy z cudem. Dodatkowo, co lepsze mieszkania są od razu 'zaklepywane' po znajomości i w ogóle nie trafiają na rynek i do agencji. Na długoterminowy wynajem trafiają więc głównie rudery, których nie chcą turyści.
  3. Wyspy postrzegane są jako bezpieczne, bo zbyt odległe i mało znaczące strategicznie, by ktoś chciałby tu prowadzić wojny. Niewiele jest tu też imigrantów z krajów arabskich, co także może podnosić bezpieczeństwo tej lokacji. Takie postrzeganie wyspy jest jedną z przyczyn wzmożonej imigracji
  4. Życie standardzie podobnym do korpo-warszawskiego (dobre jakościowo jedzenie) jest tu 2-krotnie droższe niż w Polsce. Ceny mają inną strukturę - paliwo jest tańsze niż u nas, ale np nabiał 3-4 razy droższy.
  5. Samochody są bardzo drogie - ograniczony rynek, wysokie koszty przywozu aut na wyspę sprawiają, że używane auta trzymają cenę. Z drugiej strony wiele aut jest w złym stanie - dużo rzeczy w nich nie działa, nie były prawidłowo serwisowane itp.
  6. Regulacje prawne Hiszpanii bardzo chronią lokalny biznes - są tak stworzone by maksymalnie utrudnić wejście z zewnątrz. Czasem wymagania są zupełnie absurdalne
  7. Polacy raczej nie trzymają się razem i nie pomagają sobie nawzajem. Raczej należy spodziewać sie wyrachowania niż bezinteresownej pomocy.
  8. Południe wyspy jest bardzo ciepłe, za to słabsze pod względem infrastruktury - np ma kiepskie place zabaw. Północ jest znacznie bardziej zielona i łatwiej tam żyć (nie będąc turystą), jednak wiąże się to z mieszkaniem w aglomeracji miejskiej; trudniej tam o luźniejszą zabudowę.
  9. Jest spory problem z przedszkolami oraz szkołami. Bezpłatne są kiepskie, w płatnych brakuje miejsc.
  10. Pozostając przy dzieciach - bardzo drogie są zabawki - bardziej opłaca się zamówić na allegro niż kupować lokalnie.
  11. Paczka 20kg nadana pocztą kosztuje ok 140zł. Opłaca się więc nadawać zbiorcze paczki
  12. Rynek pracy jest ubogi. Jest więcej chętnych do pracy niż stanowisk. Dodatkowo, jest to praca głównie w sektorze turystyki. Płace są niskie. Znacznie łatwiej się tu żyje posiadając zewnętrzne źródło dochodów.
  13. Wyspa jest bardzo zróżnicowana. Można spotkać tu bardzo różne krajobrazy. Nieprędko sie znudzi.
  14. Warto zainwestować w mieszkanie na wyspie z przeznaczeniem pod wynajem. Wynajem krótkoterminowy jest nielegalny, ale i tak wszyscy to robią.
  15. Znajomość języka hiszpańskiego dużo ułatwia.
  16. Agencje mieszkaniowe traktują poszukujących mieszkań pod wynajem jako klientów gorszej kategorii ponieważ zarabiają głównie na sprzedaży lokali. Dodatkowo początkowo nie traktują serio osoby, która zgłasza się do nich w poszukiwaniu mieszkania na wynajem. Dzieje się tak, ponieważ mają dużo wakacyjnych klientów niby poszukujących mieszkań, którzy zapominają o sprawie wraz z końcem urlopu. Dlatego do agencji trzeba wybrać się kilka razy, by uwierzyli, że mamy poważne zamiary.
Podsumowując - trzeba się naprawdę postarać żeby pokonać wszystkie bariery i zadomowić na Teneryfie. E. np zrezygnował z mieszkania w Warszawie o powierzchni 80m2 na rzecz kawalerki z tarasem, w której mieszka z żoną i dziećmi. Warto przyjechać tu na rok na próbę i dopiero po tym czasie podjąć decyzję co dalej. Krótsze okresy nie pozwolą tak naprawdę poczuć jak to jest 'musieć' sobie poradzić z lokalnymi problemami. Wtedy można podjąć świadomą decyzję. okresy poniżej roku to tylko dłuższy wyjazd na wakacje.

Po spotkaniu z E. wybrałem się pieszo, promenadą wzdłuż oceanu do Puerto Colon w Costa Adeje. Zamierzałem wypytać tam o pracę na żaglówkach. Na razie nic nie wskórałem, bo każdy prosił mnie tylko bym zostawił swoje CV, którego nie przygotowałem. Zauważyłem jednak, że moja kandydatura spotyka się z pewnym zainteresowaniem ze względu na język polski. Sądzę więc, że jestem w stanie znaleźć pracę na żaglówkach. Spodziewane zarobki: 1000- 1200Eur. Nie za dużo, ale niczego innego się nie spodziewałem. Zamierzam szybko skonstruować moje żeglarskie CV i dostarczyć je w czwartek rano. Może coś pozytywnego z tego wyniknie:).

Z wyprawy wracam bardzo podbudowany. Z jednej strony jestem świadomy trudności i problemów jakie mnie tu czekają, z drugiej - oczami wyobraźni już widzę siebie na pokładzie jachtu. Wracając do hotelu obserwowałem z okien autobusu piękny zachód słońca nad oceanem i czułem wyraźnie, że chcę tu zostać i dać tej wyspie szansę.Na powrót do Warszawy nie mam najmniejszej ochoty. Ba! krążąc po tzw Trójmieście (Costa Adeje, Los Cristianos, Los Americas) oraz jeżdżąc publicznym transportem przez moment poczułem się już bardziej jak tubylec, a nie turysta. I to było bardzo przyjemne uczucie.

Chcesz wiedzieć co było wcześniej?
Relacja z piątego dnia 

Chcesz wiedzieć co było potem?
Relacja z siódmego dnia

 


Promenada w Las Americas

Promenada w Las Americas

Promenada w Las Americas

Promenada w Las Americas

Promenada w Las Americas

Puerto Colon


POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

wtorek, 24 stycznia 2017

Teneryfa - rekonesans, dzień 5.

Zeszły poniedziałek nazwany został Blue Monday - najbardziej depresyjny roku. Ja zaś obchodzę taki dzień nieco ponad tydzień później. Od rana mam ponury nastrój. Jest on powodowany częściowo moimi przemyśleniami. Dowiedziałem się, że na założenie własnego biznesu na Teneryfie w zasadzie nie mam szans. Dodatkowo Puerto Santiago - miejsce, które sobie upatrzyłem - także okazało się rozczarowujące. Czasem można zakochać się w jakijś lokacji od pierwszego wejrzenia, od razu chcieć zostać tam dłużej. Ani mi, ani mojej żonie nic takieg się w Puerto Santiago nie przytrafiło. Miasteczko jest ładne, z widokiem na ocean, na klify. Tyle że jakoś nas nie przekonuje. Zdecydowanie bardziej podobało nam się zwiedzane wczoraj Puerto de la Cruz. Podsumowując mój pierwotny plan nie wypali. Jestem w punkcie, w którym wiem, że nie mam ochoty wracać do Warszawy i wiem, że chciałbym popracować żeglarsko, ale nie do końca wiec jak i gdzie to urzeczywistnić. Humoru nie poprawia mi fakt, że jest to stan znany mi od dawna. Wiem, czego nie chcę, ale brak konkretów. Fakt, że mój pierwotny plan został rozbity irytuje mnie  i drażni. Oczywiście wiem, że to po prostu kolejny etap - wiedza, którą zbieram w ciagu tego tygodnia na wyspie zaowocuje kolejnymi pomysłami. Ale w tej chwili nie mam gotowej recepty na to, co dalej i to mi psuje nastrój. Dodatkowo, okazało się, że 2 mieszkania, które miałem na celowniku w tej okolicy nie będą możliwe do wynajęcia.

Takie myśli zajmowały mi głowę przez większość leniwego dnia na leżaku. Nastrój poprawił mi sie dopiero pod wieczór, kiedy poszedłem z rodziną na spacer, a Teneryfa uraczyła nas przepięknym zachodem słońca. Puerto Santiago ma swoje momenty. Nie poddaję się. Jutro kolejny dzień spotkań i zbierania informacji.

Chcesz wiedzieć co było wcześniej?
Relacja z czwartego dnia

Chcesz wiedzieć co było później?
Relacja z szóstego dnia


Puerto Santiago

Piękny zakątek z tarasem widokowym, Puerto Santiago

Nie chcemy bardzo dużo od życia. Ot, taki stolik na poranną kawę ;)

Nadmorski pasaż, Puerto Santiago

POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

poniedziałek, 23 stycznia 2017

Teneryfa - rekonesans, dzień 4.


Dzisiaj na Teneryfie panuje pochmurna pogoda. Postanawiamy zatem wynająć samochód i zwiedzić wyspę. Wkrótce zostawiamy za sobą Puerto Santiago i klify Los Gigantes i krętą, górską drogą jedziemy w kierunku wulkanu Teide. Górska jazda pełna zakrętów zawsze sprawiała mi masę radości i dziś jest nie inaczej. Dookoła mamy oszałamiające widoki. Najpierw zielone, pełne kararyjskich sosen wzgórza, a potem - powyżej pewnej wysokości skalny, 'księżycowy' krajobraz. W którymś momencie wjeżdżamy powyżej pułapu chmur i odtąd kontynuujemy podróż w słońcu. Docieramy do końca drogi - wyżej można dostać się już tylko kolejką linową, bądź pieszo. Rodzinę zostawiam więc na dole, a sam wjeżdżam kolejką 1200 m w kierunku szczytu. Na górze jest chłodno - około 0 stopni. Podziwiam piękną panoramę. Żałuję, że nie mam czasu wybrać się na pieszą wyprawę na sam krater. Muszę wracać bo na dole czeka na mnie rodzina.

Krajobraz widoczny z dolnej stacji kolejki linowej na wulkan Teide


Widok z górnej platformy kolejki na wulkanie Teide

wagonik kolejki na wulkanie Teide


Kolejna godzina górskich dróg wiedzie nas przez lasy, czasem skąpane w słońcu, a czasem otulone chmurami. W końcu wyjeżdżamy na północy wyspy. Ta część Teneryfy ma zupełnie inny klimat niż subtropikalne południe. Jest znacząco chłodniej, wietrzniej i częściej pada. Za to roślinność jest tu znacznie bujniejsza, przez co czujemy się tu od razu bardziej swojsko. Zwiedzamy bardzo ładne Puerto de la Cruz. To miasto podoba nam się jak na razie najbardziej. Ma swój klimat, jest czyste i po prostu ładne. Przez 10 minut stoję na nabrzeżu i obserwuję wysokie fale rozbijające się o falochrony - Atlantyk doświadcza tę stronę wyspy znacznie bardziej niż jej południowe wybrzeże

Puerto de la Cruz

Puerto de la Cruz


Pod wieczór wracamy górskimi drogami do Puerto Santiago. Mamy trochę obaw  - droga przez góry; nieznana; po ciemku. Na szczęście, wszystkie drogi na Teneryfie są świetnie oznakowane - jest dużo odblaskowych tablic informujących o nadchodzących zakrętach. Bez problemu można połapać się także gdzie należy skręcić by dotrzeć do zamierzonego celu. Ten dzień był wyjątkowo turystyczny, ale dał nam też sporo wiedzy o innych częściach wyspy.

Chcesz wiedzieć co było wcześniej?
Relacja z trzeciego dnia 

Chcesz wiedzieć co było dalej?
Relacja z piątego dnia 


POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

niedziela, 22 stycznia 2017

Teneryfa - rekonesans, dzień 3.

Zachód nad plażą w Puerto Santiago

To nasz trzeci dzień na Wyspie i dziś poczułem, że kuracja ciepłem i słońcem zaczyna przynosić efekty. Po raz pierwszy od dawna poczułem się w miarę wyluzowany i wypoczęty. Przez jesienne i zimowe miesiące w Warszawie nie byłem w stanie osiągnąć takie efektu w ogóle. Wniosek jest prosty - potrzebuję do szczęścia słońca i ciepła, a najlepiej jeszcze jakiegoś akwenu w pobliżu. Codziennie tuż przed zachodem słońca chodzę na plażę i patrzę na ocean jak zhipnotyzowany. Uwielbiam te chwile. Dziś Teneryfa dała nam trochę swojej cudownej pogody - świeciło słońce, chmur było tyle, ile jest słonecznej pogody w Polsce o tej porze roku, czyli prawie wcale. Spora część dnia upłynęła nam na słonecznym, rozgrzanym, leniwym zaleganiu na leżakach.

Trzeba jednak było wziąć się do pracy. Późniejszym popołudniem spotkałem się ze wspomnianym dwa dni temu rezydentem. Rozmowa z nim potwierdziła zdobyte wcześniej informacje:
- Polak tu Polakowi wilkiem
- Rynek turystyczny jest przepełniony
- Otrzymanie licencji na żeglarską działalność turystyczną jest możliwe, pod warunkiem, że jesteś Hiszpanem i masz dobre kontakty w urzędach
- Wyspa żyje  z turystyki i Hiszpanie zazdrośnie strzegą swojego złotego źródełka
- Zdalna praca w IT jest znacznie prostszym sposobem na życie na Teneryfie

Rzeczywiście zacząłem coraz poważniej rozważać taką opcję. Myślę, że zamiana polskiego biura na taras z widokiem na ocean byłaby całkiem atrakcyjna. Przemyślę to.

Mam wrażenie, że 3 dni zwiadu tutaj dały mi znacznie więcej informacji niż kilka miesięcy szperania w google. Nauczka na przyszłość.

Chcesz wiedzieć co było wcześniej?
Relacja z dnia drugiego
Chcesz wiedzieć co było dalej?
Relacja z dnia czwartego 
POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO:

sobota, 21 stycznia 2017

Teneryfa - rekonesans, dzień 2.

Plaża w Puerto Santiago

Dzisiaj rano Teneryfa przywitała nas obietnicą dobrej pogody. Niestety, radość była przedwczesna. Szybko niebo zasnuły ciemne chmury i dopiero około 17 pokazał się błękit  - w sam raz na malowniczy zachód.

Dziś przeprowadziłem pierwsze rekonesansowe spotkania. Na pierwszy ogień poszedł rezydent biura podróży. Jest to osoba, która opiekuje się gośćmi danego hotelu jak również sprzedaje im wycieczki fakultatywne. Rezydent jest Polakiem mieszkającym na Teneryfie, a więc dobrym źródłem informacji. Niestety, był on bardzo zajęty, W kolejnych dniach spotkam się z nim ponownie. Udało mi się też zamienić 3 słowa z pracownikiem szkoły nurkowania. Kiedy przedstawiłem mu swój zamiar imigracji, wyczułem wyraźną rezerwę. Mimo to otrzymałem od niego numer telefonu, bym mógł zadać kilka pytań.

Kolejnym punktem programu na dziś było biuro handlu nieruchomościami. Okazało się, że za wysoką, choć jeszcze akceptowalną cenę można w tej okolicy wynająć całkiem ciekawe mieszkanie - co jest dla mnie bardzo dobrą informacją.

Następnie udałem się do polskiego biura turystycznego. Liczyłem na to, że pracujący tam rodacy udzielą mi kilku przydatnych rad i informacji. Miałem szczęście, bo spotkałem właścicielkę biura, która mieszka na wyspie od 17 lat. Z początku niechętna, ostatecznie opowiedziała mi bardzo dużo o funkcjonowaniu firm na wyspie. Niestety, wygląda na to, że rynek usług turystycznych na Teneryfie jest szczelnie  wypełniony. Władze niechętnie przyznają licencje na działalność i faworyzują przy tym localsów. Wnioski z tej rozmowy są następujące:
1) znacznie łatwiej będzie mi zatrudnić się u kogoś, Stworzenie własnego biznesu graniczy tutaj z niemożliwością.
2) może warto przyjrzeć się bliżej koncepcji pracy zdalnej w sektorze IT.

Niestety, wszystkie dzisiejsze rozmowy uświadomiły mi jeszcze jedną rzecz - nieprzychylnie tutaj patrzy się na osoby, które chcą imigrować i pracować w branży turystycznej - traktuje się ich jako potencjalną konkurencję. Nie można liczyć na zbyt przyjazne podejście. Zauważyłem też, że Polacy  unikają tutaj innych Polaków. Panuje brak wzajemnego zaufania, a często także zazdrość i zawiść. Dowiedziałem się, że nawet polscy turyści wybierając dodatkowe wycieczki starają się unikać swoich krajanów. Jest to dla mnie o tyle istotne, że planowałem osiągnąć przewagę nad konkurencją właśnie dzięki
obsłudze po polsku. A teraz już nie jestem pewien czy to rzeczywiście może stanowić atut.


Zdobyte informacje o rodakach zepsuły mi nastrój na resztę dnia. Smutne jest, że tak to wygląda. Dzisiejszy dzień kończę z przekonaniem, że nie mam ochoty wracać do kraju.


Jesteś ciekawy co było wcześniej?
Relacja z dnia pierwszego

Jesteś ciekawy co było dalej?
Relacja z dnia trzeciego
Plaża w Puerto Santiago


POLUB FANPAGE TAM, GDZIE CIEPŁO: